Fragment tekstu:
Jest rok 2803. Międzygwiezdna emigracja z Ziemi trwa już prawie od siedmiu stuleci. Statystyki nie są jednoznaczne, ale zasiedlono dotychczas co najmniej pięćset, a być może grubo ponad tysiąc planet. Całkowita ludzka populacja Galaktyki oscyluje pewnie koło biliona. Na Ziemi nominalną kontrolę nad wszystkimi koloniami sprawuje Konfederacja Ludzkich Świat w, w praktyce jednak jej rozporządzenia spotykają się z posłuchem jedynie w granicach wyznaczonych przez najdalej położoną stałą bazę systemu ziemskiego na Tytanie. Poza orbitą Saturna funkcjonują dwa podstawowe ugrupowania polityczne: Konfederacja Ludzkich Świat w (kt ra jest odłamem ziemskiej organizacji i założyła swoją stolicę w świecie znanym jako Unia) oraz Druga Federacja, z centrum na Buckingham. Obydwa związki dopiero w ciągu kolejnych dw ch stuleci staną się naprawdę popularne i wpływowe, a wtedy diametralna r żnica pogląd w doprowadzi je do stanu wojny. Do tego czasu ludziom, kt rzy potrzebują pomocy militarnej, a kt rym nie uśmiecha się ani dominacja Konfederacji, ani też Federacji, pozostaje ledwie kilka możliwości do wyboru. Ci, kt rzy mogą sobie na to pozwolić, zwracają się do najemnik w. Ich największa baza ulokowana jest na planecie Dirigent
PROLOGSerie fal uderzeniowych nie były żadnym zaskoczeniem. Porucznikowi Arlanowi Taitersowi ledwie drgnęła powieka. W myślach odliczał ogłuszające ryki podchodzących do lądowania wahadłowc w szturmowych. Sześć: przyleciały naraz trzy kompanie. Jeden z lądownik w zjawił się trochę wcześniej, usiadł spokojniej. Miał na pokładzie poległych i rannych - jednych i drugich było zbyt wielu. Zawsze było ich zbyt wielu, ale mogło być jeszcze gorzej. Kontrakt Belatrong należał do kr tkich, a okazał się krwawszy, niż przewidywano. W takim przynajmniej tonie utrzymywały się wczesne osądy w bazie. Między pułkami plotka poniosła się zaraz, jak tylko nadeszły pierwsze wiadomości ze statku, kt ry przebił się trzy dni wcześniej przez przestrzeń Q i wchodził właśnie w system Dirigentu.Arlan wyglądał przez jedyne okno w swoim ciasnym gabinecie. Stał tak blisko szyby, że jego cień pogrążył w mroku cały pokoik. Podświadomie przyjął postawę swobodną - nogi lekko rozstawione, dłonie założone za plecami. Pozycja r wnie wygodna jak każda inna. Poruszały się jedynie jego zielone oczy. Kiedy dobiegł go łoskot nadlatujących wahadłowc w, przeni sł wzrok na niebo, choć i tak wiedział, że niczego nie dojrzy. Chwilę potem wr cił do pobieżnego przeglądu jednostki. Cienie na zewnątrz zaczęły podpełzać pod plac apelowy.Cienie wewnątrz gabinetu - Taiters rzadko kiedy włączał w ciągu dnia sztuczne światło - nadawały pokojowi jeszcze bardziej surowy wygląd. Nie było w nim nic, co sugerowałoby, że przez ostatnie trzy lata - odkąd został tu oddelegowany - Taiters zajmował to pomieszczenie. W og le mało co sugerowało, że ktokolwiek z niego korzystał. Małe biurko i proste krzesło zyskały rangę zabytk w samym faktem przetrwania na posterunku. Były niedrogie, za to funkcjonalne, a z wiekiem nie zyskały na wartości. Dziesiątki lat po zakupie nadal nadawały się do użytku. Complink był pewnie r wnie stary. W pokoju nie znajdowały się poza tym inne meble czy drobiazgi. Arlan nie był częstym gościem w swoim biurze. Stanowiło dla niego po prostu miejsce, gdzie wypełniał cotygodniowe raporty i gdzie m gł na osobności porozmawiać ze swoimi podkomendnymi. Poza tym pełniło rolę skromnego dodatku do jego kwatery - sąsiadującego z biurem pomieszczenia niewiele odeń większego.Kiedy rozległo się pukanie do drzwi, Arlan obr cił się na pięcie w ich stronę.- Wejść - rzucił.Żołnierz wszedł, zamknął za sobą drzwi i stanął na baczność.- Kadet Lon Nolan melduje się zgodnie z rozkazem, sir.Arlan przyjął postawę zasadniczą i odsalutował. Mimo że Taiters większość dnia spędził na ćwiczeniach z dwoma podlegającymi mu plutonami, jego mundur polowy w kolorach maskujących ciągle wyglądał świeżo.- Spocznijcie, kadecie - rzucił. Obydwaj nieznacznie rozluźnili się. - Nie mamy do dyspozycji aż tyle czasu, ile sobie bym tego życzył - odezwał się Taiters. - Odprawa pułk w