Fragment tekstu:
Wstęp
Kiedy miałam dwadzieścia jeden lat, wbiłam sobie do głowy, że chcę zostać dziennikarką. Rozważałam rozmaite opcje: mogłam kupić męski kapelusz z szerokim rondem, notes i iść na staż do kilku gazet albo skończyć kurs. Zdecydowałam się na kurs, niezwykle oblegany, w związku z czym przeszłam przez kilka etap w wstępnej selekcji, na kt rych redukowali liczbę chętnych. Nie udało mi się jednak dobrnąć do finału i całkowicie się załamałam - niemal pękło mi serce! Jednak gdy patrzę na to z obecnej perspektywy, widzę, że zapewne wyszło mi to na dobre. Byłabym koszmarną dziennikarką: zbyt lękliwą, żeby tropić podejrzanych, i zbyt dobrze wychowaną, żeby zadawać trudne pytania. Chyba też błędnie interpretowałam swoje pragnienie pracy ze słowem - chciałam pisać powieści, nie opisywać fakty.Tak czy owak, mijały lata (w sumie dziewięć) i kiedy w końcu zaczęłam pisać powieści, odkryłam dziwny skutek uboczny bycia pisarką: wydawcy gazet oraz czasopism oczekują, że dostarczę im - uwaga - publicystyki.Po ustaleniu, że nie muszę zajmować się palącymi nowinami dnia i spokojnie mogę pisać zabawne autobiograficzne felietony, chętnie na to przystałam. Dostałam zatem comiesięczną rubrykę w "Irish Tatler", w kt rej prezentowałam większość aspekt w swojego życia: pisanie, zwiedzanie, pr by zakupu domu i nauki jazdy, miłość do but w i konfekcji, strach przed psami i sylwestrem. Sporadycznie inne irlandzkie wydawnictwa zlecały mi felietony na określony temat, na przykład Dzień Matki albo wakacje, i przez lata, nawet nie zdając sobie z tego sprawy, dorobiłam się całkiem pokaźnej ich sterty.Większość tej kolekcji już opublikowano w Irlandii, lecz nie wszystko. Część felieton w wykorzystałam w powieściach, na przykład historię o okładach z błota, kiedy desperacko usiłowałam schudnąć na dwa dni przed ślubem. Ci z Was, kt rzy czytali Ostatnią szansę, pamiętają zapewne, że Tara doświadczyła czegoś podobnego.Wszystko, co opisałam w tej książce, naprawdę mi się przydarzyło, ale sporadycznie zmieniałam szczeg ły i imiona, by chronić niewinnych i tych nieco mniej niewinnych. Większość felieton w ma wydźwięk humorystyczny, ale nie wszystkie, jak choćby ten o walce z alkoholizmem (darujcie go sobie, jeśli was przygnębia!). To wielka zaleta takiego zbiorku - w przeciwieństwie do powieści można go czytać w dowolnej kolejności, a nawet zacząć lekturę od końca. Podoba mi się także, że można się zagłębić w tę książkę i w każdej chwili ją rzucić, otworzyć ją na dowolnej stronie i zwyczajnie zacząć czytać (chyba że już przeczytaliście, rzecz jasna).Ta książka nie powstałaby bez udziału wielu os b, więc chciałabym im wszystkim podziękować; zwłaszcza Tony'emu (znanemu r wnież jako Pan*) za jego har wkę polegającą na zebraniu artykuł w, a także Louise Moore i Harriet Evans za tw rczą i skrupulatną orkę wydawniczą. Chciałabym także podziękować Ianowi Davidsonowi za pomysł na ten zbi r.Dziękuję Wam wszystkim za jego czytanie. Naprawdę mam nadzieję, że Wam się spodoba.Marian Keyes
ACH, TEN SPLENDOR
Wymęczycielka książek
Kiedy ludzie pytają mnie, jak zarabiam na chleb, a ja odpowiadam, że jestem pisarką, natychmiast zakładają, że moje życie to bezustanna karuzela limuzyn, występ w telewizyjnych, fryzjer w, oddanych wielbicieli, obłąkanych fan w i całego tego blichtru związanego z byciem osobą publiczną.Pora wyjaśnić pewne sprawy.Piszę sama, w zaciemnionej sypialni, w piżamie, jedząc banany, na laptopie leżącym na poduszce przede mną. Sporadycznie - zazwyczaj zbiega się to z promocją książki - prowadzą mnie, oślepioną, na światło dzienne, a kiedy zaczynam rozmawiać z ludźmi, odkrywam, że nie potrafię, że zupełnie zdziczałam. Co do nachalności uwielbiających mnie fan w: nigdy mnie nie rozpoznają. Raz myślałam, że tak, ale byłam w błędzie. W sklepie z butami (bo niby gdzie?) spytałam jedną z ekspedientek, czy mają te olbrzymie buty w moim rozmiarze, a ona popatrzyła na mnie, położyła dłoń na piersi i cicho jęknęła.- To pani! - wykrzyknęła.Tak, pomyślałam, poruszona do głębi. To ja, jestem sławna!- No właśnie - ciągnęła dziewczyna. -