Fragment tekstu:
Pierwsze wydanie tej książki ukazało się nakładem Niezależnej Oficyny Wydawniczej, Warszawa 1988.
z notatnik w ZuckermanaNowy Jork, 11 stycznia 1976
- Pańska powieść - m wi - jest bezwzględnie jedną z pięciu, g ra sześciu książek mojego życia.- Proszę zapewnić pana Sisovsky'ego - zwracam się do jego towarzyszki - że należycie mi pochlebił.- Pochlebiłeś mu należycie - m wi ona do niego. Kobieta koło czterdziestki, jasne oczy, szerokie kości policzkowe, ciemne włosy surowo rozdzielone przedziałkiem - tragiczna, zastanawiająca twarz. Błękitna żyłka nabrzmiewa jej niebezpiecznie na skroni, gdy tak siedzi przycupnięta na brzeżku kanapy, prawie bez ruchu. Cała na czarno jak książę Hamlet. Ślady znacznego wytarcia na siedzeniu czarnej aksamitnej sp dniczki jej żałobnego stroju. Mocne perfumy, oczka w pończochach, nerwy napięte. On jest młodszy, może o dziesięć lat: nabity, krępy, mocny, jego szeroka twarz z kartoflanym nosem ma złowieszczą moc pięści w rękawicy. Widzę go, jak pochyla czoło i rozbija głową drzwi. Ale długawe włosy są ujmujące, gęste, jedwabiste, włosy o niemal orientalnej czerni i połysku. Ma na sobie szary garnitur z lekko błyszczącego materiału, marynarkę skrojoną wysoko pod pachami i nieco opiętą na karku. Spodnie ściśle przylegają do nieproporcjonalnie dużej dolnej części tułowia - piłkarz w długich spodenkach. Spiczaste białe buty przydałoby się oddać do szewca; biała koszula jest znoszona, a g rne jej guziki rozpięte. Trochę ulicznik, trochę szlifibruk, a zarazem trochę chłopczyk z dobrego domu. Podczas gdy angielski kobiety ma silny akcent, jego jest tylko lekko niedoskonały, m wi zaś z taką swobodą, dziwnie elegancko wymawiając z oksfordzka samogłoski, że sporadyczne potknięcia składniowe odbieram jako zręczny chwyt, ironiczną grę, kt ra ma przypomnieć Amerykaninowi, iż jego gość jest w końcu tylko emigrantem, od niedawna zanurzonym w żywiole języka, kt ry opanował był z taką biegłością i wdziękiem. Pod płaszczykiem okazywanych mi względ w wyczuwam w nim siłę, siłę ogiera dor wnującą jego gwałtowności.- Proszę go nam wić, żeby mi opowiedział o swojej książce - m wię do niej. - Jaki miała tytuł?Ale on nadal m wi o mojej.- Kiedyśmy przylecieli z Rzymu do Kanady, pierwszą książką, jaką kupiłem, była pańska. Dowiedziałem się, że miała tu, w Ameryce, posmak skandalu. Kiedy pan uprzejmie zgodził się mnie przyjąć, poszedłem do biblioteki, żeby się dowiedzieć, jak Amerykanie odbierali pańską rzecz. Interesuje mnie to ze względu na recepcję mojej wśr d Czech w, kt ra r wnież miała posmak skandalu.- Jakiego rodzaju skandalu?- Przepraszam - m wi - nie zamierzam por wnywać naszych dw ch książek. Pańska jest tworem geniusza, gdy moja to zero. Kiedy studiowałem Kafkę, los jego książek w rękach specjalist w od Kafki wydał mi się bardziej groteskowy od losu J zefa K. Aura skandalu stwarza nowy, groteskowy wymiar i należy teraz do pańskiej książki, tak samo jak idiotyzmy kafkologii należą do Kafki. Podobnie zakaz druku mojej książeczki stwarza wymiar, jakiego wcale nie planowałem.- Dlaczego pańska książka została zakazana?- Brzemię głupoty, jaką pan musi znosić, jest większe niż brzemię zakazu druku.- To nieprawda.- Obawiam się, że prawda, cher ma tre. Pomniejsza pan znaczenie swego powołania. Zaczyna pan wierzyć, że nie istnieje licząca się kultura literacka. Stanowczo dostrzegam u pana egzystencjonalne osłabianie własnego stanowiska. To wielka szkoda, ponieważ w rzeczywistości napisał pan arcydzieło.A przy tym wcale nie m wi, co mu się tak podoba w mojej książce. Może tak naprawdę wcale mu się ona nie podoba. Może jej nie czytał. W jego uporczywym drążeniu tematu jest sporo subtelności. Zrujnowany emigrant nie przestaje litować się nad sukcesem Amerykanina. O co mu chodzi?- Ale to pana - przypominam mu - pozbawiono prawa wykonywania zawodu. Ja zaś pomimo skandalu zostałem obficie - osobliwie - wynagrodzony. Wszystkim - od adresu na g rnej East Side po wpływ na uwalnianie za poręczeniem zasługujących na to morderc w. Oto potęga, jaką u nas daje człowiekowi skandal. Natomiast pan został najdotkli