Fragment tekstu:
Jeden
Już m wię, o co chodzi: od dłuższego czasu ja, Matt Beckford, czekam na swoją trzydziestkę. Czekam na dzień, kiedy to z racji swych trzydziestu lat dorobię się stojaka na wino, w kt rym będzie wino. Niezbyt ambitne zamierzenie, moglibyście pomyśleć nie bez racji. Widzicie, kiedy w moim świecie pojawia się butelka wina, zazwyczaj jej zawartość znika w czasie od dwudziestu minut (kiepski dzień) do dwudziestu czterech godzin (mniej kiepski dzień). Nie dlatego, że jestem alkoholikiem (jeszcze nie), tylko ze względu na moje upodobanie do wina plus brak samokontroli. O co zatem chodzi? A o to (słuchajcie): stojaki na wino z samej definicji są przeznaczone na więcej niż jedną butelkę wina. Niekt re mieszczą sześć, inne aż dwanaście. Nie ma to większego znaczenia. Znaczenie mają ważkie egzystencjalne pytania, kt re rodzi pragnienie posiadania na własność stojaka na wino: po pierwsze, kogo tak naprawdę stać na zakup dwunastu butelek wina naraz? Po drugie, kto (zakładając, że istnieją tacy, kt rych stać) trzymałby w domu dwanaście butelek wina, przychodził po ciężkim dniu pracy i potrafił oprzeć się pokusie wypicia wszystkiego? I po trzecie, kto w og le uważa, że stojak na wino to dobry pomysł?Odpowiedź na ostatnie pytanie - a także, jeśli już o to chodzi, drugie i pierwsze - brzmi, rzecz jasna, trzydziestaki (jak nazywa ich moja dziewczyna Elaine), czyli trzydziestoparolatkowie i trzydziestolatkowie; ludzie, kt rzy kiedyś byli dwudziestolatkami, a teraz już nie są. To my, kt rzy jako dwudziestolatkowie odejmowaliśmy sobie od ust i walczyliśmy, właśnie dlatego, żeby pewnego dnia w przyszłości zakupić rozliczne butelki wina, trzymać je na eleganckich stojakach w eleganckich kuchniach i nie pić zawartości tych butelek. Przynajmniej nie naraz. Chcieliśmy m c popisywać się tym, że w końcu, po tylu latach, nie brak nam samokontroli, upodobania do bardziej wyrafinowanych rzeczy w życiu, nawet dojrzałości.Chciałem w to wejść. Byłem gotowy. Gotowy na podb j tego nowego wspaniałego świata! Wszystko sobie zaplanowałem. W każdym calu. Trzydziestka ma to do siebie (poza stojakami na wino), że zanim dotrzesz na miejsce, myślisz, że doskonale wiesz, jak tam jest. To kamień milowy, na kt ry czekałeś całe życie, oznaczający, że stałeś się dorosły. Żadne inne urodziny nie mają takiej mocy. Trzynaste? Też coś! Pryszcze i angst. Szesnaste? Jeszcze więcej pryszczy, silniejszy angst. Osiemnaste? Pryszcze, angst i koszmarne ciuchy. Dwudzieste pierwsze? Pryszcze, angst i nieco lepsze ciuchy. Ale trzydzieste? Trzydzieste urodziny to już coś. Gdzieś w domu twoich rodzic w znajduje się lista (a może tylko zbi r luźnych notatek), kt rą sporządziłeś w wieku eee, powiedzmy, trzynastu lat, a dotycząca niemal nierealnej daty w przyszłości, kiedy to będziesz się zbliżał do trzydziestki. Swoimi niepowtarzalnymi bazgrołami napisałeś tam: "Kiedy skończę trzydzieści lat, będę (tu wpisać nazwę modnego zawodu) i chcę być żonaty z (tu wpisać imię osoby, za kt rą się wtedy szalało)". Z tego oświadczenia wynika, że już w tak młodym wieku uświadamiałeś sobie, że w życiu, jak niegdyś powiedział Freud, "liczy się tylko miłość i praca", a myśl ta, jeśli ma się tylko trzynaście lat, prowadzi do rozważań nad dwoma istotnymi problemami:
1) Co mam zrobić ze swoim życiem?2) Czy kiedykolwiek znajdę dziewczynę?
Co mam zrobić ze swoim życiem?Odpowiedź na to pytanie była dla mnie oczywista, nawet gdy miałem trzynaście lat. Podczas gdy moi koledzy ze szkoły chcieli być każdym, od dziennikarza i aktora przez kierowcę ciężar wki do kosmonauty, ja przez całe życie pragnąłem zostać programistą komputerowym. I zostałem. Poszedłem na uniwersytet, zrobiłem dyplom z informatyki i znalazłem pracę w londyńskiej firmie C-Tech, kt ra produkuje specjalne oprogramowanie dla instytucji finansowych. No dobra, nie wymyśliłem nowych Space Invaders, Froggera ani Pac Mana, co było moim marzeniem w wieku trzynastu lat, ale przynajmniej pracuję w swojej dziedzinie. To mogłem odfajkować.
Czy kiedykolwiek znajdę dziewczynę?Rzecz jasna, odpowiedź na to pytanie była twierdząca